Przed Wami coś, czego jeszcze nie widzieliście – Nilu 27, analogowy potwór prosto z Kalifornii! Nowy gracz w świecie super sportowych egzotyków, z ponad 1000-konnym V12 za plecami kierowcy, a wszystko to pod czujnym okiem Saszy Selipanova. Jeśli nazwisko brzmi znajomo, to słusznie – ten gość maczał palce przy takich cudach jak Bugatti Chiron, Lamborghini Huracán czy Koenigsegg Gemera.
Długie lata pracy i marzeń nad Nilu 27
Nilu oficjalnie ruszyło dopiero w maju tego roku, ale projektowanie tego demona trwało całe lata. W końcu marzenia się spełniają, zwłaszcza gdy pracujesz nad nimi przez 20 lat! Nilu 27 to idealne auto dla tych, którzy mają gruby portfel i szukają ekstremalnych wrażeń. Zbudowane na ultralekkiej platformie, z manualną skrzynią biegów – bo po co automatyzować coś, co ma dawać czystą radość z jazdy?
Moc, styl i innowacja Nilu 27
Do tego dochodzą unoszone do góry drzwi, odkryty tylny pas z wydechem oraz widoczny, imponujący silnik. A skoro mowa o silniku – to nowe V12 jest dziełem Hartley Engines z Nowej Zelandii. Natomiast jego liczby robią wrażenie: 6,5 litra pojemności, 1085 koni mechanicznych przy 11 tysiącach obrotów na minutę. Moment obrotowy 860 Nm przy 9 tysiącach obrotów. Cała ta moc idzie tylko na tylne koła, więc przygotujcie się na trochę dymu z opon!
Limitowana edycja i przyszłe plany
Nilu 27 waży zaledwie 1200 kilogramów, co daje stosunek mocy do masy na poziomie 904 KM na tonę! Oczywiście, znajdziemy tu ABS, kontrolę trakcji, hamulce węglowo-ceramiczne od Brembo, felgi od Apptech i opony Michelin, ale maksymalna prędkość została „skromnie” ograniczona do 400 km/h.
Jeśli myślicie, że to auto trafi na drogi, to… jeszcze nie teraz. Na początek tylko 15 sztuk za jedyne 3,7 miliona dolarów każda. Ale spokojnie, wersja drogowa też jest w planach – tylko trzeba przygotować 2,8 miliona.