Lata pięćdziesiąte to dla Jaguara złote czasy w Le Mans – pięć zwycięstw w 24-godzinnym wyścigu, z czego dwa dzięki modelom C-Type, a trzy dzięki D-Type. Te sukcesy miały umocnić markę na torach na długo, ale Jaguar zaskoczył wszystkich, wycofując się ze startów po zwycięstwie w 1955 roku. Decyzja ta była dość nieoczekiwana, bo przecież sukcesy płynęły szerokim strumieniem.
Jednak marka stwierdziła, że czas na zmiany – stare, rzędowe „szóstki” uznano za przestarzałe, a nowe przepisy wyścigowe (m.in. ograniczenie pojemności do 5 litrów) wymagały innowacji. Miał powstać nowy samochód, z nowym, potężnym V12, który miał przywrócić Jagowi dominację w 1958 roku.
Jaguar XJ13: Plan świetny, ale rzeczywistość… inna.
I tutaj zaczyna się dramat. W lutym 1957 roku pożar w zakładach Browns Lane w Coventry strawił nie tylko narzędzia i 260 aut, ale także gotowe egzemplarze XKSS i plany nowego torowego potwora. Jaguar był zmuszony skupić się na odbudowie fabryki, a projekt nowego auta wyścigowego trafił do szuflady na później. Jednak V12, nad którym pracował Claude Baily, miał jeszcze swoje pięć minut. Po raz pierwszy zaryczał w 1964 roku – 509 KM, 523 Nm momentu i nowoczesne technologie jak wtrysk paliwa Lucas. To była bestia.
Wokół tej bestii zbudowano coś, co miało być przyszłością Jaguara – model XJ13. Aluminiowa konstrukcja, inspirowana lotnictwem, 186-litrowe zbiorniki paliwa, karoseria niczym cygaro i 990 kg wagi, z czego prawie połowa to sam silnik. Dla kontekstu – ten samochód miał zmiażdżyć konkurencję na Le Mans. Ale… znów pojawił się problem.
Jaguar XJ13: Najlepsze auto, które nigdy nie wystartowało
Wiosną 1966 roku XJ13 był gotowy do walki, ale Le Mans już nie było tym samym. Na torze królowały nowe giganty – Ford z silnikiem 7 litrów, Ferrari, które miało niemal nieograniczone zasoby finansowe, a za rogiem czaiło się Porsche 917. XJ13, choć obiecujący, był już dinozaurem. Jaguar zdecydował się schować go w magazynie, w obawie, że rozbudzi nadzieje fanów, których nie będzie w stanie spełnić.
Samochód wyjechał na tor dopiero w 1967 roku, gdy David Hobbs poprowadził go na zamkniętym torze testowym. Wynik? Średnia prędkość 259 km/h, maksymalna 282 km/h. XJ13 był szybki, cholernie szybki. Ale to była jego jedyna szansa na błysk – kolejne lata spędził znowu w magazynie, zapomniany.
Katastrofa i powrót z martwych
XJ13 powrócił w 1971 roku na plan filmowy reklamy nowego E-Type’a. I tu znowu historia przybiera dramatyczny obrót – podczas testów pękła opona, auto wyleciało w powietrze, obróciło się kilka razy i rozbiło na pobliskim polu. Kierowca Norman Dewis przeżył, ale XJ13? Nie tak dobrze. Auto trafiło do magazynu w opłakanym stanie.
Dopiero pod koniec lat 70. Jaguar postanowił odbudować ten legendarny prototyp. Panele karoserii wykonano od nowa, felgi odtworzono przy współpracy z firmami związanymi z samolotami Concorde, a resztę części dopracowywali najlepsi specjaliści. XJ13 powrócił na tor w 1979 roku, poprowadzony przez samego Lofty’ego Englanda, jednego z najbardziej zasłużonych ludzi w historii Jaguara.
Dziedzictwo Jaguar XJ13
Mimo że XJ13 nigdy nie wziął udziału w wyścigu, jego legenda żyje dalej. Dziś można go zobaczyć na prestiżowych imprezach, jak Goodwood Festival of Speed, gdzie przyciąga tłumy. Wartość? W 2006 roku, po kolejnej restauracji, szacowano ją na 14 milionów funtów. Niezły wynik, jak na samochód, który spędził większość życia zakurzony w magazynie.
Jaguar XJ13 to historia o tym, jak wielkie plany czasem idą w zapomnienie, ale także o triumfie nad przeciwnościami. Mimo że nigdy nie stanął na starcie Le Mans, XJ13 do dziś jest symbolem niezrealizowanych ambicji i nadziei na wielki powrót. To wszystko czyni go jednym z najbardziej intrygujących samochodów w historii.