BRM V16 to jeden z najbardziej niezwykłych bolidów w historii Formuły 1. Brytyjczycy postanowili rzucić rękawicę takim gigantom jak Ferrari i Alfa Romeo, konstruując coś, czego nikt inny nie miał odwagi stworzyć – 1,5-litrowe V16 z mechanicznym doładowaniem, wykręcające nawet 600 KM przy 12,5 tys. obrotów! Wszystko po to, by pokazać światu, że Wielka Brytania potrafi budować samochody szybsze i bardziej zaawansowane technologicznie niż ktokolwiek inny. I wiecie co?
To była katastrofa.
Technologiczne szaleństwo – jak BRM stworzyło potwora?
Po drugiej wojnie światowej Formuła 1 dopiero się rodziła, a zespoły eksperymentowały na niespotykaną skalę. BRM (British Racing Motors) chciało stworzyć bolid, który byłby kwintesencją brytyjskiej inżynierii. Ich pomysł? Miniaturowy silnik lotniczy – bo dokładnie tak można określić V16 zaprojektowane dla Type 15.


Co go wyróżniało?
Pod maską BRM V16 krył się prawdziwy mechaniczny majstersztyk – 16 cylindrów ustawionych w układzie V z absurdalnym kątem rozwarcia 135 stopni. Nie była to zwykła widlasta szesnastka – to była inżynierska ekstrawagancja, która wyglądała równie skomplikowanie, co działała… no cóż, nie zawsze działała.
Za doładowanie odpowiadała mechaniczna, dwustopniowa sprężarka Rolls-Royce, technologia rodem z lotnictwa, która zamiast zapewniać przewidywalne dostarczanie mocy, robiła z BRM bombę z opóźnionym zapłonem. Moc? Nawet 600 KM przy 12 500 obrotach na minutę, a pamiętajmy, że mówimy o bolidzie z lat 50.!
A to wszystko upchnięte w konstrukcji ważącej zaledwie 700 kilogramów na sucho. Żeby choć trochę okiełznać tę bestię, zastosowano hydropneumatyczne amortyzatory Lockheed, coś, co można nazwać prekursorem aktywnego zawieszenia. A skoro już szaleć, to na całego – BRM V16 był pierwszym bolidem w historii Formuły 1, który dostał tarcze hamulcowe.
W teorii brzmiało to jak przepis na dominację. W praktyce? Z piekła rodem.
Problem BRM V16? No cóż… wszystko.
To nie była epoka, w której moc pojawiała się liniowo. BRM V16 dostarczało ją w taki sposób, że nawet doświadczeni kierowcy nie byli w stanie nad nim zapanować. Samochód był szalenie niestabilny, nieprzewidywalny i nieustannie się psuł. Stirling Moss, jeden z najwybitniejszych kierowców wszech czasów, określił go mianem „najgorszego samochodu, jakim kiedykolwiek jeździł”. A Moss nie był byle kim – przez lata należał do ścisłej czołówki Formuły 1. W latach 50. walczył z legendami pokroju Fangio, Hawthorna i Ascari’ego, a mimo to nigdy nie zdobył tytułu mistrza świata, choć był tego piekielnie blisko. Jego naturalny talent, styl jazdy i odwaga były niezaprzeczalne, ale w przeciwieństwie do wielu swoich rywali nigdy nie miał odpowiedniego samochodu, który pozwoliłby mu zdobyć tytuł.



To, że taki kierowca jak Moss nie mógł poradzić sobie z BRM V16, mówi wszystko o tym bolidzie. Nie chodziło o brak umiejętności – problem leżał w konstrukcji, która była po prostu wadliwa. Napęd był nieprzewidywalny, układ kierowniczy działał z opóźnieniem, a moc była tak gwałtowna, że bolid zachowywał się jak rozjuszony dzik na lodzie. Prowadzenie tego auta wymagało nie tylko talentu, ale i stalowych nerwów.
Ambitny projekt, który nigdy nie spełnił oczekiwań
Pierwsze starty BRM V16 były katastrofalne. Samochód albo się psuł, albo prowadził tak fatalnie, że kierowcy nie byli w stanie ukończyć wyścigów na sensownych pozycjach. Choć zespół próbował poprawiać konstrukcję, było już za późno – konkurencja poszła inną drogą, a FIA zmieniła przepisy, które sprawiły, że projekt BRM stał się przestarzały, zanim na dobre zdążył się rozwinąć.






Mimo wszystko BRM V16 stało się legendą. Może i nie wygrywało, może i nie było konkurencyjne, ale nikt nie może zaprzeczyć, że był to jeden z najbardziej ambitnych i szalonych bolidów w historii Formuły 1. To auto przypomina epokę, w której inżynierowie nie bali się eksperymentować, a motorsport był polem do testowania najbardziej absurdalnych pomysłów.
BRM V16: Dźwięk, który sprawia, że masz ciarki
Jednak to, co do dziś wyróżnia BRM V16, to jego dźwięk. Jeśli nigdy go nie słyszałeś, to koniecznie musisz to nadrobić. Nie było i nie będzie drugiego takiego bolidu – to symfonia mechanicznego chaosu, która w dzisiejszym świecie sterylnej F1 brzmi jak relikt z innej planety. Gdyby ten projekt się udał, kto wie? Może zamiast hybrydowych V6 mielibyśmy dziś 16-cylindrowe potwory walczące na torach?