Niektóre samochody są jak nudne filmy dokumentalne. Poprawne, dobrze skonstruowane, i nikt nie pamięta ich po roku. Inne to rockowe legendy, które zmieniają świat i wywołują falę kontrowersji, gdziekolwiek się pojawią. Mercedes-Benz W194 300SL zdecydowanie pasuje bardziej do tej drugiej grupy. Samochód, który w latach 50. nie tylko rozstawiał konkurencję po kątach, ale przy okazji zmienił bieg historii.


Powrót Mercedesa do wyścigów
Lata 50. to czas, którym Mercedes-Benz miał kilka problemów. Pierwszy kłopot, z którym niemiecka marka się wzmagała to reputacja firmy. Mercedes w tamtych czasach kojarzył się z… wiadomo czym. We wcześniejszych latach opierał się na budowaniu nieco innych konstrukcji niż wesołe autka rodzinne. Drugim problemem była silna konkurencja. Jaguar, Ferrari i Alfa Romeo już od kilku lat zgarniali trofea na które Mercedes-Benz mógł tylko popatrzeć. Inżynierowie dostali więc jasne wskazówki aby zbudować coś wyjątkowego. Coś, co będzie piekielnie szybkie, wytrzymałe i lekkie jak dieta modelki. Tak narodził się W194 czyli protoplasta legendarnego 300SL Gullwing.




Wygląd z przyszłości
Zamiast kombinować z budowaniem nowego silnika, Niemcy wykorzystali coś sprawdzonego i ulepszyli do granic możliwości. Pod maskę trafił 3-litrowy silnik R6 pochodzący z Mercedesa 300 W186. Rama była rurowa i ważyła zaledwie 50 kg. Myślę, że podobną wagę mają aktualnie tornistry uczniów w Polsce, a mówimy o ramie sportowego samochodu. O Czymś co jest jego kręgosłupem! Do tego nadwozie z lekkich stopów i charakterystyczne drzwi otwierane do góry. W tamtych latach ludzie widząc to musieli się kilka razy przeżegnać przez szok, który im towarzyszył. W194 rozwijał około 215 KM, co dziś brzmi jak mocniejszy hatchback, ale pamiętajmy to były lata 50., a to auto ważyło tyle co nic. Dzięki temu mógł śmigać nawet 240 km/h, co w tamtych czasach było prędkością kosmiczną.




Mille Miglia 1952 – Próbne starcie
Debiut? Łatwo być nie może, Mille Miglia. Mercedes wystawił trzy sztuki 300SL. Za kierownicą takie gwiazdy jak Karl Kling czy Rudolf Caracciola. Niestety Ferrari nie miało zamiaru oddać swojego podwórka bez walki. Efekt? Drugie miejsce. Dobre, ale dla Niemców. Nie liczy się prawie wygrana, tylko wygrana.



Le Mans 1952 – Mercedes bierze wszystko
Kolejna szansa na trumf miała miejsce w Le Mans. W tej świątyni motorsportu odbywa się jeden z najtrudniejszych sprawdzianów, zarówno dla maszyny jak i kierowców. Tutaj Mercedes nie miał zamiaru być grzeczny. Po długiej i wyczerpującej walce Karl Kling i Hermann Lang dowieźli W194 na pierwszym i drugim miejscu. Konkurencja została w tyle, patrząc, jak niemieckie cacko zostawia ich w kurzu. Każdy już wtedy wiedział, że Mercedes wrócił i nie zamierzał tylko grzecznie stać z boku.




Carrera Panamericana – W194 kontra sęp
Jednak prawdziwym sprawdzianem wytrzymałości był wyścig Carrera Panamericana. Ponad 3000 kilometrów przez nieprzewidywalne drogi. Zakończyć wyścig można było na 3 sposoby. Ukończenie go, spaść z przepaści lub zostać rozszarpanym przez dziką przyrodę. Karl Kling i Hans Klenk prowadzili W194 jak wściekli, aż do momentu, kiedy w przednią szybę uderzył sęp. Tak, sęp. Najwyraźniej uznał, że lepiej zginąć w spektakularny sposób niż umrzeć ze starości. Szyba pękła, Klenk został uderzony w twarz, ale co zrobiła ekipa Mercedesa? Zamontowali metalowe pręty w miejsce szyby i pojechali dalej, jakby nic się nigdy nie stało. Mimo buntu ze strony ptactwa Mercedes dojechał do mety i wygrał!



Co było dalej?
Po sezonie 1952 W194 ustąpił miejsca 300SL Gullwing, który był jego drogowo-wyścigowym następcą i jednym z najbardziej kultowych samochodów wszech czasów. Bez W194 nic z tego by nie było. Ten samochód nie tylko przywrócił Mercedesowi motorsportową chwałę, ale także stał się jednym z fundamentów ich dominacji w przyszłości. A przy okazji pokazał, że niemieckie auta mogą nie tylko wygrywać, ale też przetrwać atak sępa.
