Kiedy dziś myślimy o Mercedesie klasy G, mamy przed oczami wielkie, brutalne pudło na kołach, które równie dobrze wygląda przed klubem jak i na górskiej drodze. Tak, G-Wagen to ikona. To ikona mocy, stylu, bogactwa i… przerażającego spalania paliwa. Ale dziś nie będzie o W463, tej wypolerowanej limuzynie. Nie będzie nawet o W460, czyli tej surowej, wojskowej wersji, którą można było rozebrać jak klocki Lego. I nie, nawet austriacki Puch się dziś nie załapie. Bo zanim powstała jakakolwiek „G Klasa”, Mercedes już wtedy zrobił coś terenowego, ogromnego, absurdalnie eleganckiego.


Terenowy, opancerzony, kabriolet
Zbudowany między 1934 a 1939 rokiem, W31 G4 był Mercedesem klasy… właściwie nie wiadomo jakiej. Klasa G? Nie. Klasa S? Też nie. To była klasa „dyktator na defiladzie”. Maszyna tak wielka, że wymagała dodatkowego pasa ruchu. Trzy osie. Sześć kół. Siedem miejsc. I zero kompromisów. Co najciekawsze, nie był to pojazd bojowy. Żadnych wieżyczek, żadnych karabinów maszynowych, żadnych wystrzeliwanych parasoli jak w Astonie Bonda. To był terenowy kabriolet z chromami, który wyglądał, jakby miał przywozić szampana na front, nie amunicję.



Silnik większy niż ego Jordana
W środku? Potwór. Zależnie od wersji, od 5.0 do 5.4 litra. 8 cylindrów, moc od 100 do 115 koni mechanicznych. Niby to dzisiaj tyle, co w Skodzie Fabii, ale w tamtych czasach – to była moc, która mogła przestawić kontynent. A przynajmniej zaparkować na nim z godnością. Skrzynia biegów, manualna, czterobiegowa, z reduktorem terenowym. Napęd na cztery z sześciu kół.



Za drogi na front, za ładny na błoto
Mercedes W31 G4 był zbyt ciężki (3,7 tony), zbyt drogi i zbyt efektowny, by faktycznie służyć w walce. Wehrmacht zrezygnował z masowej produkcji, bo ten wóz nie mieścił się do żadnego sensownego planu taktycznego. Ale Adolf Hitler? On go pokochał. I miał kilka. Używał ich do wożenia się po anektowanych terenach. Woził się dumnie jak osiemnastolatek w swoim Golfie 4 czy innym E46. A kiedy przyjeżdżał Benito Mussolini, oczywiście sadzali go obok. Bo jak się pokazujesz z zagranicznym dyktatorem, to nie wsiadasz do Opla Kadetta.


Kiedyś woził tyranów. Dziś, kurz w muzeum
Dziś Mercedes W31 G4 to coś więcej niż zabytek – to motoryzacyjny artefakt, który wygląda jakby powinien być prowadzony przez samego Indianę Jonesa, gdyby ten miał słabość do niemieckiej inżynierii i nieskromnych gestów. Kilka sztuk przetrwało, głównie w muzeach i prywatnych kolekcjach, gdzie lśnią tak, jakby właśnie wróciły z objazdowej parady po okupowanej Europie. Jeden z nich znajduje się w muzeum w Sinsheim, inny grzeje się w hiszpańskim słońcu – bo, oczywiście, generał Franco też musiał mieć swój egzemplarz, żeby nie odstawać od kolegów z ciemnej strony mocy.
